Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi yeti z gór i z lasu. Ma przejechane 15356.10 kilometrów. Jeździ sobie powoli z prędkością 28.38 km/h
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy yeti.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
29.96 km 0.00 km teren
01:10 h 25.68 km/h:
Maks. pr.:43.23 km/h
Temperatura:
HR max:171 ( 85%)
HR avg:156 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

urwanie łba

Środa, 3 czerwca 2009 · dodano: 03.06.2009 | Komentarze 2

...i to nie tylko na rowerze. najchętniej to bym go przeszczepił, może znalazłbym dawce z veną do pisania mgr i mniejszym życiowym pechem.
a dziś spokojnie, bez historii wręcz, czego się nie da powiedzieć o wietrze. jakoś tak koło południa więc pusto, ale przez ten cholerny wiatr średnia jak po górach. ej, nieciekawe życie mają kieleccy bajkerzy, wolę góry ;)

a zdjęcie dzisiejszego dnia takie, jako że trybem życia ostatnio się znacznie do niego zbliżyłem:
(nawet wchłaniam owady jako i on, gdy tylko za późno wyjadę na małą pętelkę)

ja sem netoperek :) © mateo


inf. własna: 44:01/28:02/0:00


Dane wyjazdu:
40.92 km 0.00 km teren
01:33 h 26.40 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:182 ( 91%)
HR avg:153 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

zaklinacz deszczu

Poniedziałek, 1 czerwca 2009 · dodano: 01.06.2009 | Komentarze 3

tak od rana przeglądając bs widzę że każdy pisze że jazda w deszczu, że mokro, zimno, że do rzyci i w ogóle...
a jam cierpliwym człekiem będąc (czasem), korzystając z ciszy i spokoju przeczekałem wszystkie ulewy poprawiając moją pracę. a wieczorem ruszyłem przewietrzyć mózgownice, bo już miała dość. rozpogodziło się, więc ruszyłem spokojnie wzdłuż Wisły. przy autostradzie wyszła nieciekawa chmura, która odtąd zaczęła mi towarzyszyć. mimo niej śmignąłem ścieżką jeszcze raz optymistycznie twierdząc że deszczu nie będzie. niestety z powrotem owa chmura postanowiła sobie sprawdzić w jakiej jestem formie. będąc na pograniczu deszczu myknąłem co sił, byleby tylko nie zamoczyć roweru - niestety nie ma tu nic do odprawiania egzorcyzmów przeciw brunatnemu osadowi po deszczu. i tu dobiłem do 182, co wcale nie świadczy dobrze o mych możliwościach natenczas tu i ówdzie :) ale uciekłem, a rozlało się przy kolacji.

bikerów trochę się kręciło, ale większość niestety nie odpowiadała na pozdrowienia. znowu słyszałem w tym samym miejscu co kiedyś derkacza - ptaka którego o wiele łatwiej jest usłyszeć niż zauważyć. wszelkie atlasy porównują wydawany przez niego dźwięk do pocierania plastikową kartą telefoniczną o zamek błyskawiczny, co moim zdaniem doskonale charakteryzuje głos derkacza :)

no a teraz dalej do pracy mej cholernej.
a zdjęcie na dziś, jako że różnie może być:

"idzie na burzę, idzie na deszcz" © mateo


inf własna: 1:07:26/21:49/4:49


Dane wyjazdu:
24.21 km 0.00 km teren
01:00 h 24.21 km/h:
Maks. pr.:64.36 km/h
Temperatura:0.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

zapach niemytych jaj ;)

Czwartek, 28 maja 2009 · dodano: 28.05.2009 | Komentarze 2

tak, tak, tak! ten tytuł oznacza zaliczenie w pełni pierwszego prawdziwego podjazdu w tym roku :D
trasa, od której wszystko się zaczęło. spod domu 7km na szczyt, 300m przewyższenia, z tego na ostatnich 2,5km pewnie pod 200m. na tym podjeździe często rozgrywane są górskie mistrzostwa polski juniorów i kobiet w kolarstwie szosowym. kiedyś mój trening polegał na wskoczeniu na górala i od razu maksymalnym parciu pod górę, byle tylko osiągnąć średnią na szczycie 20kmph. a wszystko, cała jazda na rowerze, zaczęła się prozaicznie...
pod koniec podstawówki wygrałem w turnieju wiedzy o ruchu drogowym licznik rowerowy sigma 500. jak tylko wróciłem do domu, zamontowałem go na rower siostry, no i trzeba było sprawdzić jego możliwości. a że ten podjazd był najbliższy to wydarłem do góry. pamiętam że osiągnąłem wtedy 'na luzie' 51kmph. oczywiście chciałem dobić do 60, toć i częściej tam jeździłem, więc siła rzeczy podjazdy mi się spodobały co zostało u mnie do dziś.

a dzisiaj zacząłem spokojnie, sam podjazd też w miarę spokojnie, choć 42x23 to raczej walka i przepychanie, starałem się nie przekraczać 180. stąd i czas nie zbliżył się do najgorszych notowanych, ale nie było wcale źle. a w połowie podjazdu tytułowy bodziec, jako że fermy kurze i indycze nie upadły i mają się dobrze, o czym świadczył wszechobecny zapach. zjazd spokojnie - początkowo asfalt jest dziurawy i dość chropowaty, co chyba wprawiało moją rurkę w piszczeli i śrubki w dziwny rezonans, więc górna część zjechałem na luzie z wypiętą lewą nogą. resztę praktycznie też grawitacyjnie i mało aerodynamicznie. zjazd i powrót przez ropę spokojnie, poza skokiem do 190 gdy łapłem się chwilę za pekaesa. minąłem wcześniej najpierw chłopaka na mtb, a potem dziewuchę, ale ta raczej zdziwiła się pozdrowieniem. ech ta młodzież...
pogoda jak dla mnie extra - chłodno, rześko, nic tylko jechać. choć jak wróciłem to się rozpadało. a nie powinno ;)

[dialog legenda z egzaminu zaocznych na naszym wydziale:
prof: no dobra, ostatnia sznasa. niech pan popatrzy przez okno - będzie z tych chmur deszcz?
stud: tak.
prof: niestety nie, do zobaczenia w następnym terminie.
student wychodzi z bud. nr 46 na al.29list., po czym zaczyna padać deszcz. więc biegiem z powrotem na 5te piętro, wpada do profesora i krzyczy: Panie profesorze, pada!!!
prof: a nie powinno!]

samochody: na sam początek jakieś wieśniaki ścigały się tigrami i przeszli koło mnie na grubość włosa od razu podnosząc mi adrenalinę. z kolei na koniec jakiś gość próbował wyjechać z podporządkowanej, ale po mojej zdecydowanej reakcji jechał potem za mną potulnie 35kmph jakieś 300m i wyprzedzał całkiem drugim pasem.

coś ostatnio zaczynam czuć delikatny ból w złamaniu, ale mam nadzieję że to na zmiany pogody, a nie pęknięty zrost. chyba lekarz nie był w pełni świadomy na co mi pozwala zgadzając się na jazdę na rowerze... się wyjaśni już niedługo.

a na dziś coś z fauny mordoru:
oko Saurona © mateo


Dane wyjazdu:
20.78 km 0.00 km teren
00:48 h 25.98 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:187 ( 93%)
HR avg:167 ( 83%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

nie znasz dnia ani godziny..

Wtorek, 26 maja 2009 · dodano: 26.05.2009 | Komentarze 2

ja to normalnie mam szczęście w nieszczęściu.
dziś miałem kolizję, co prawda nie rowerem, ale też jednośladem (skuter). wina pośrodku. jeden facet mnie puścił, drugi z tyłu popierzał na tyle szybko drugim pasem że gdy ruszałem to był poza zasięgiem mojego wzroku, albo w martwym punkcie, albo nie wiem gdzie. albo go klasycznie zwyczajnie nie zauważyłem za co powinienem dostać mandat (co nie zmienia faktu że stanowczo za szybko jechał jak na skrzyżowanie i ograniczenie 40-50kmph). huk był taki że myślałem że pół skutera urwało. jak się okazało dostałem chyba lusterkiem po kierunku i straciłem tylko obudowę. facet co najwyżej sobie pewnie lusterko złożył/porysował. nie mogłem uwierzyć w obrażenia nikłe skutera i żadne moje.. ale wydarzenie to przypomniało mi pewną serię od końca której podświadomie zacząłem jeździć ostrożniej po mieście..

a było to gdy byłem piękny i młody i miałem pałera w nogach (2003). w lipcu w ciągu czterech dni takie oto perypetie mi się przytrafiły: pomykamy z kumplem do sącza, delikatnie w dół, dobry wiatr, 50-60kmph. kolega liznął mi koło i poleciał na asfalt. jak się obróciłem zobaczyłem jak zderzak maluszka przechodzi mu kilkanaście cm od głowy. kierowca miał refleks, na szlifach się skończyło. kolejny dzień, zjazd z bielanki. rozpędzałem się dopiero, ok 50kmph i złapałem 'gwałtownego' kapcia. z wielkim trudem zapanowałem nad rowerem. dwa dni później, ten sam zjazd. lecę na nim zwykle 70-80kmph. tego dnia pierwszy raz i jedyny do tej pory w życiu bałem się zjechać! heblowałem i zsuwałem się 20-30kmph, zastanawiając co się ze mną dzieje. nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. wprost marzyłem żeby znaleźć się już na dole. stoczyłem się jakoś, pojechałem do gorlic, a tam facet wyjechał mi busem z podporządkowanej. paraboliczny lot 2,5m nad poziom jezdni, nieustane lądowanie, zero obrażeń (miałem kask, skończyło się na ogólnym 'oboleniu') rower skasowany (ach, nowe koła miałem, rama przestawiona). i niech mi ktoś powie że opatrzność nie czuwa... przez najbliższe parę dni wprowadzam stan szczególnej ostrożności ;)

co do jazdy - mała pętelka. i pierwszy prawdziwy podjazd zaliczony (w sumie pół - bielanka do skrętu na łosie). trening w zakresie progu, bo nie miałem czasu i się spieszyłem, zresztą stres trzeba było zniszczyć. ech, dawno nie jeździłem, nie znam już wszystkich dziur na moich starych trasach. pojawiły się nowe, stare pozalepiane, słowem życie się toczy a wisła płynie (na mistrza :D) jako że nie miałem czasu się rozkręcić po jeździe o zmroku wskoczyłem na górala ciotki i pomknąłem na 'bulwary ropiane' (ale tych zrzynków wróżonych z fusów nie wpisuję). normalnie prawie jak wiślane ;) i nawet z powrotem policmajstry się nie przy...ły o brak oświetlenia, może dlatego żem chodnikiem sobie pozwolił. po wsiach to wolą jak bajkersi chodnikami śmigają. punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

tak, tu to piszę, a praca idzie jak krew z nosa :(
(jebane bakłażany, ale jakbym w szpitalu znów wylądował tobym faceta zabił chyba)

a na koniec, niejako tradycyjnie w celu ukolorowienia bajkloga zdjęcie z archiwum mego.
na dziś takie memento mori - śmierci nie unikniesz, ale czasem swoim zachowaniem możesz ją opóźnić...

nie znasz dnia ani godziny... © mateo


Dane wyjazdu:
33.34 km 0.00 km teren
01:13 h 27.40 km/h:
Maks. pr.:55.86 km/h
Temperatura:
HR max:177 ( 88%)
HR avg:149 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

a inskrypcja na prastarym krasnoludzkim mieczu brzmi...

Niedziela, 24 maja 2009 · dodano: 24.05.2009 | Komentarze 0

na pohybel skurwysynom!!!
[cytat coby nie było]
ja nie wiem, ludzie to potrafią być debilami. jadą takie wieśki busem, zobaczy jeden z drugim pierwszy raz w zyciu człowieka na rowerze a nie menela na ukrainie jak w swojej wiosce i cwaniakuje. udarł mi się taki jeden dziś do ucha, jak byłem wyprzedzany. miałem słuchawki na uszach, cichutko przesłuchiwałem sobie nord nord ost, więc dość mocno się przestraszyłem. gdybym był w pełni zdrów, założyłbym blata i dogoniłbym chama po mieście w celu uświadomienia mu co o nim myślę. nie toleruję buractwa, a tego wszędzie coraz więcej niestety. nic tylko do lasu uciekać. ino się obronić trza hej :)

co do jazdy - odczułem piątek. wczoraj przeturlałem się pożyczonym góralem na spokojnie, dziś po imieninach nie mogłem sobie odpuścić. ogólnie tętno miałem 10-20 uderzeń niższe niż zwykle przy takiej samej jeździe co właśnie pewnie świadczy o zmęczeniu. albo anemii bo mi się spać cały czas chce a nie pisać pracę ;) tą jazdą wychodzi mi 515km w ciągu ostatniego miesiąca, co należy traktować jako bardzo dobry wynik, tym bardziej że nie wiem czy kość się już zrosła czy nie. może bym się nawet do top500 załapał. myślę że powoli będzie można już uderzać na magure :D bo biecz to niedługo mi bokiem wyjdzie. minąłem jakąś dwójkę ścigantów, ale nie od nas bo nie skojarzyłem, pewnie jasielscy.
najciekawsze jest to że odkąd się ruszyłem i jeżdżę przytyłem tak ze 2-3kg. nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. eventualnie waga ma dość.

w taki las można uciec:
nauka idzie w las ;) © mateo


Dane wyjazdu:
55.60 km 0.00 km teren
02:08 h 26.06 km/h:
Maks. pr.:63.58 km/h
Temperatura:
HR max:188 ( 94%)
HR avg:160 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

pooglądać Karpacki Wyścig Kurierów

Piątek, 22 maja 2009 · dodano: 24.05.2009 | Komentarze 0

jako się wywiedziałem wcześniej dzień jeden, przez okolice przetaczał się Karpacki Wyścig Kurierów. jest on reaktywacją popularnego niegdyś Wyścigu Szlakiem Kurierów Beskidzkich, będącego odpowiednikiem Wyścigu Pokoju dla juniorów (dziś u-23). co do nazwy wytłumaczenie dla mniej rozgarniętej młodzieży - nie chodzi o tych co rozwożą przesyłki po miastach, tylko o ludzi tworzących i działających na szlakach kurierskich w czasie okupacji hitlerowskiej. dzięki nim polskie podziemie utrzymywało łączność z emigracją, tymi szlakami 'szły' pieniądze, ludzie, rozkazy z narażeniem życia kurierów, którzy często swe wyprawy przez zieloną granicę kończyli śmiercią. i im właśnie był/jest poświęcony powyższy wyścig. tyle historii. (dla ciekawych polecam książkę 'Bohaterowie zielonych granic')
jako że do uścia na czasówkę nie chciało mi się jechać, postanowiłem wydrapać się na ropską pokonując pierwszy podjazd w tym roku. czas podjazdu nawet nie zbliżył się do moich najgorszych zanotowanych czasów, co nie zmienia faktu że się napociłem, choć jechałem spokojnie. generalnie pogoda straszna - upał, duchota, 'parufka' - słowem to czego nienawidzę :)
na ropskiej niedługo czekałem na przejazd grupy - czwórka miała przewagę kilkunastu, może więcej, sekund nad porozbijanym peletonem. przejechali, więc zuruck. ochłodziło się, więc jazda szła lepiej. dogoniłem nieśmiertelnego dziadka jaśka, prawdziwego cygana na szosie, i zamiast zjechać do domu postanowiłem standardowo uderzyć na Biecz. jako że dziadek nie umie jeździć na kole, jemu też się nie da, więc nie udało mi się przypomnieć sobie jak to fajnie sobie czasem odpocząć. zresztą zgubił się w gorlicach na światłach i pomknąłem dalej sam. w bieczu zakupiłem lody dla ochłody, i po konsumpcji spokojnie z powrotem. na obwodnicy poznałem w 'rilu' Maćka na mtb, który wziął mnie na hol do domu. niby na kole, ale pulsometr stwierdził, że to wcale nie był odpoczynek, więc od domu jeszcze przeturlałem się z Maćkiem w żółwim tempie uspokajając serce. pogadaliśmy chwilę, po czym ja udałem się na zasłużony odpoczynek po najdłuższej trasie w tym roku (hahaha, niezły wynik, ja też oczom nie wierzę ;) zaś Maciek wracał do gorlic z przygodami.

poniżej krótka galeria z Karpackiego Wyścigu Kurierów.

widok ogólny na premię górską:
Ropska Góra © mateo


takie góry były do pokonania ;)
widok z ropskiej góry na ropę © mateo


a na szczycie prawie jak na TdF ;)
tłumy kibiców na górskiej premii... © mateo


za ich tempem nie mogłem nadążyć...
tak szybko przeszli... © mateo


i pojechali do Szczawnicy:
peleton na ropskiej górze © mateo


różowa koszulka lidera ;) (chyba)
prawie jak giro :) © mateo


i last but not least. jemu się nie spieszyło ;)
a ten nie kibicował... © mateo


Dane wyjazdu:
33.22 km 0.00 km teren
01:12 h 27.68 km/h:
Maks. pr.:55.86 km/h
Temperatura:
HR max:192 ( 96%)
HR avg:159 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

żywiołakowa jazda

Czwartek, 21 maja 2009 · dodano: 21.05.2009 | Komentarze 0

a wziąłem se telefona i słuchawki coby zamiast silników mijających mnie aut posłuchać czegoś bardziej przyswajalnego. a że zapomniałem zgrać na kartę innej muzyki, pozostał mi znany już prawie na pamięć żywiołak, którego gorąco polecam.
generalnie lepiej mi się jeździ bez muzyki, no może poza trasą do Biecza, na którą jestem na razie skazany, ale po górkach to wolę bezzz ;)

miało być spokojnie i w pełni tlenowo, ale to się panie nie da. w tamtą stronę spokojnie, z powrotem już nie do końca. ale po kolei.
ledwo wyjechałem, a tu wali na mnie kawalkada policyjna na sygnale: kilka kii (kij? kiów? kiji?) i szerokich (o mało nie musiałem uciekać na pobocze) motocykli. wiozą kogoś czy co? za chwilę parę aut technicznych z rowerami na dachu. no jasne, jakiś wyścig musieli obstawiać, ale żeby już po na sygnale? a co, im wszystko wolno. a te auta co chwila mi się przewijały, no na bank jakiś wyścig w okolicy (google powiedział że to karpacki wyścig kurierów dla młodych wycinaków, może juto pooglądam ich gdzieś na ropskiej). pod rynek spokojnie, 179, generalnie w tamtą stronę wiatr jakiś przyczajony, nie wiadomo skąd zawiewa, ale ok.30 szło. pomyślałem że z powrotem przydało by się pocisnąć, bo jak dalej te ekipy będą jechały to nie będę robił wstydu jazdą 25kmph. zjeżdżam na obwodnicę Biecza, z hopki się rozbujałem, blata zarzuciłem, pulsometr się czerwieni, no to pasuje zwolnić. nieopatrznie jednak oglądnąłem się do tyłu - majaczy jakaś czerwona koszulka. biker, chyba na mtb. nie no, tak nie może być. zostawiam na blacie i jadę. coraz szybciej, dobijam do 40tki, pulsometr prawie się zamyka, a tamten wcale nie zostaje z tyłu. dobiłem nawet do 192, ale nic to nie dało. przerażony wizją że to gorlickie szkuty na mtb już mnie będą łoić nawet na szosie, po zjeździe na glinik z ulgą oddycham jak widzę sylwetkę szosowca z le-mondką. czyli nie jest tak tragicznie. potem odpoczywam na gorlickiej obwodnicy, a tu jakiś koleś z auta coś do mnie zagaduje. wyciągam słuchawkę z ucha, a on do mnie czy chcę odpocząć. pewnie musiałem wyglądać na styranego :) uśmiałem się, podziękowałem i pojechali. a na przyczepce wieźli prawdziwe staromodne bicykle. pewnie jakieś imprezy przy tym wyścigu są.

dzisiaj tylko dwie kurwy poleciały: autobusem za bardzo się do mnie przytulił, i suvem jakimś wyprzedzał na czołówkę ze mną. ech, po nowicach i innych leszczynach to takich problemów nie ma, tam nawet auta nie wyjeżdżają ;)

pogoda: za gorąco jak dla mnie. ech, jakbym mi górala nie zajebali na prądniku czerwonym to bym sobie myknął do lasu. czekam na ciepły deszcz, może jutro :)

a na koniec dnia dla ukojenia nerwów:
(co prawda dziś żywiec, ale nie mam zdjęcia rodzimego browaru)

a po rowerze... © mateo


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Żywiecki Porter z Cieszyna lany w smiley'u

Poniedziałek, 18 maja 2009 · dodano: 18.05.2009 | Komentarze 0

obadałem nowy odcinek autostrady do Tyńca :D
jak to się mówi jajko można toczyć (szkoda że tak krótko), żałowałem że zamiast szosówki miałem jakiegoś rozklekotanego pożyczonego górala. no ale pełna rekreacja z Czarownicą, więc żal jakby minimalny ;)
a na koniec wizyta w smiley'u na ciemne bardzo mocne :)
bilans wyjazdu: -5 (tak, zabiłem je z charakterystycznym chrupnięciem, prawdopodobnie winniczki - wina całkowicie po mojej stronie - brak oświetlenia), widziana sowa i rowerzysta co nie lubi się mordować ciągnięty przez husky'ego.
zaskoczył mnie brak bikerów - po burzy cieplutko, pusto, cisza, spokój i nikogo na ścieżce choć pogoda na trening wyśmienita. ale w sumie o 23ej to lud pracujący miast i wsi śpi, tylko inwalidzi mogą się opieprzać. a dziś miałem 5 propozycji wycieczek, kasa się sama pcha drzwiami i oknami a tu dupa, przewodnika tudzież pilota o kulach nikt nie chce :(

a wisła była dziś taka jak onegdaj:

Wawel nocą © mateo


Dane wyjazdu:
33.34 km 0.00 km teren
01:11 h 28.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:0.0
HR max:187 ( 93%)
HR avg:168 ( 84%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

pikawa mu stawa w tem wolnym konaniu...

Środa, 13 maja 2009 · dodano: 13.05.2009 | Komentarze 5

... to młody gitfunfel kopyrta... (Kult - Dom wschodzącego słońca - polecam!)

no mnie dziś pikawa wręcz przeciwnie. będę miał parę dni przerwy to se pozwoliłem, a co! i nie przejmowałem się pulsometrem. tak leciałem sobie w okolicach 166-170, max 187 wyskoczyło jak usiłowałem zdążyć na zielone. zdążyłem. na jasnozielone ;)
teraz człowiek się przejmuje jakimiś strefami itp, a jak sobie przypomnę początki kariery, to człowiek nie wiedział co to pulsometr, ech... na górala, ostry start, 7km podjazdu na maxa żeby zejść poniżej 20min, potem zjazd ile wlezie i koniec :) żadnej rozgrzewki, rozjeżdżenia (a tam to musiałem chyba cały czas na niezłym długu tlenowym ciągnąć) tylko ogień. oj wtedy noga podawała. i średnia na tej trasie byłaby pewnie ze 35 - ale gdzie bym wtedy pomyślał coby po płaskim jeździć...
ale taka jazda ma działanie odstresowujące, dlatego też dziś sobie pozwoliłem trochę mocniej. pogoda świetna, słoneczko, rześko, ostre barwy.
oczywiście standardowa rundka wokół rynku w Bieczu - jedyna trasa bez podjazdów, na to jeszcze nie pora. jak tak trochę szybciej pojeździć to czuć że rurkę zamiast do kości tylko przykręcić to mi też do ścięgna dojebali, a co :) dobrze że nie pływam HAHA.

w miarę spokój na drodze. choć jednym tirem z dłużycami tak gwałtownie wrócił na pas po wyprzedzeniu, że myślałem że naczepę z drewnem położy. i drugi co przeszedł mi na grubość włosa od łokcia. pomachałem mu międzynarodowym gestem odwiecznej przyjaźni pomiędzy rowerzystą a kierowcą, ale chyba nie looknął w prawe lusterko.

a i normalnie ten no... użorł? ugryz? no ten... UJOT przyjechał na akademię na terenówki swym uczelnianym autobusem. obracałem się jak jechał za mną, ale nie zdążyłem zatrybić czy to ten kierowca co go kiedyś pilotowałem jak rajd fizyka prowadziłem w gorcach. ale z tego co opowiadał to on tylko w UJocie jeździ tym firmowym autobusem więc musiał to być znajomy - zresztą kultura pełna przy wyprzedzaniu :)

po drodze cyngakow i potem chyba andrzej z naprzeciwka - nie jeździłem z nimi dawno to już rowerów i strojów nie kojarzę.
qrcze nie mam aparatu komatybilnego z kieszenią kolarską to nie porobiłem zdjęć Biecza, a ryneczek strasznie mi się podoba, i barwy dziś były świetne.

w zamian za zdjęcie z małej stolicy Polski, ponieważ czeka mnie starcie oko w oko z promotorem, w którym z góry jestem skazany na porażkę, wrzucam takie coś z archiwum:

oko w oko © mateo


co prawda to poniektórzy wolą na salamandrach jeździć, ja jak na razie do fotografii się ograniczam ;)


Dane wyjazdu:
34.99 km 0.00 km teren
01:22 h 25.60 km/h:
Maks. pr.:47.69 km/h
Temperatura:
HR max:192 ( 96%)
HR avg:154 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

a po burzy spokój...

Wtorek, 12 maja 2009 · dodano: 12.05.2009 | Komentarze 0

"A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój,
znowu w drogę, w drogę trzeba iść, w życie się zanurzyć..."

żartowałem. nie było burzy. ale takie chmury szły, za mną że aż się bałem oglądać za siebie. no i się ubrałem odpowiednio - co prawda spodenki 3/4 gdzieś mi wcięło jak i większość 'obcisłych' rzeczy, ale wziąłem kurtkę zespołu reklamującego jeansy w którym jeździł śp. Marco Pantani. Oldskulowa kurteczka w dżinsowych barwach zdobyta na ciuchexie - Carrera. Nawet spadło parę kropel, ale potem niebo z czarno-granatowego przeszło w niebieskie, słonko wyszło, zrobiło się za gorąco i mi dogrzało.

i znowu udało się jakiegoś dziadka na rowerze wyprzedzić. i to nie pijanego ;) pod rynek w Bieczu poszedłem w trupa, o ile w trupa można iść na małym blacie nie stając na pedały, ale chciałem 'zamknąć' licznik. no wybiło 192, tyle że nigdy mi się 200 nie udało na podjeździe osiągnąć. jak już będę mógł obciążać w pełni nogę to się wybiorę w którąś niedziele z resztą towarzystwa i sprawdzę na finiszu, może dobije do 200 i moje założenia okażą się prawdziwe. bo z lenistwa nie chce mi się inaczej tego liczyć. ale generalnie spokojnie raczej i tlenowo. poza tym wyskokiem, przy którym poczułem wyraźnie różnicę w sile i zmęczeniu obu nóg. nie wiem, może podświadomie na rowerze też mniej obciążam tą nogę, a może po prostu to efekt ubytku mięśnia.

a wiatr to już sam nie wie w którą stronę ma wiać. oczywiście musi skopać leżącego i jak się ów biedny nie obróci to mu po oczach przypierdolić.

poza tym to jakoś spokojnie było w ogóle. nikogo nie sprzeklinałem, nikt mnie nie chciał rozjechać, wymusić pierwszeństwa, normalnie zero adrenaliny ;)

a jeśli ktoś to czyta i zastanawia się jak na takim dystansie na szosie można osiągnąć tak niską średnią to niech pomni na los biednego człowieka z 30-centymetrową metalową rurka w kości piszczelowej

to tyla. R.I.G (Rest In Gis)

a co do cytatu... fanem wielkim budki nie jestem, ale parę kawałków to im wyszło, trzeba to przyznać.. a cytowany utwór przyszedł na myśl w związku z pogodą, to i zdjęcie na dziś wpisujące się w to skojarzenie:
(oczywiście to nie panorama z Biecza na Beskid Niski tylko trochę bardziej na wschód - ale generalnie niebo podobnie wyglądało, więc nie ma co wybrzydzać)

...a po burzy spokój... © mateo