Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi yeti z gór i z lasu. Ma przejechane 15356.10 kilometrów. Jeździ sobie powoli z prędkością 28.38 km/h
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy yeti.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2009

Dystans całkowity:517.35 km (w terenie 12.00 km; 2.32%)
Czas w ruchu:19:34
Średnia prędkość:25.83 km/h
Maksymalna prędkość:63.58 km/h
Suma podjazdów:900 m
Maks. tętno maksymalne:189 (94 %)
Maks. tętno średnie:160 (80 %)
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:47.03 km i 1h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
32.45 km 0.00 km teren
01:04 h 30.42 km/h:
Maks. pr.:61.32 km/h
Temperatura:
HR max:189 ( 94%)
HR avg:160 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

omc mgr

Poniedziałek, 29 czerwca 2009 · dodano: 29.06.2009 | Komentarze 0

po długiej przerwie znów w siodle ;)
czyżby jednak moja teoretyczna edukacja dobiegła końca?
praca złożona, wiela przy tym stresu, nerwów, a na koniec olśnienie. a raczej załamanie. otóż: wydruk pracy, ostatnia strona wyjeżdża z drukarki (czyli pierwsza, tytułowa), rzut oka, jakby cios obuchem w głowę i przejmująca myśl: nosz qrwa mać, przeca mam pracę nie na temat!!! niestety jest różnica między cechami taksacyjnymi drzewostanu a pierśnicą, wysokością, itp. pojedynczych drzew. tak to jest jak człowiek sam nie wymyśla sobie tytułu i się nim nie przejmuje. promotor zrobił błąd (i o tym jeszcze nie wie, oby się nie dowiedział), mieć nadzieję pozostaje by recenzent równie niezwiązany z urządzaniem tudzież dendrometrią był. oczywiście machnąłem na to ręką, wolę mieć problem na obronie niż obronę we wrześniu ;) jutro poznam to wybrane nazwisko od którego mój tytuł mgr inż będzie zależał.

co do jazdy - nie patrzyłem zbytnio na pulsometr, wiatr w plecy chyba w obie strony, pogoda masakryczna - ze 30 stopni przy dużym zachmurzeniu, wilgoci i... słońcu. wierzchołki gór w chmurach, taki zaduch że nie było czym oddychać, nienawidzę takich warunków. raz zaczepiłem się za tirem, ale nie mam zdrowia do takiej jazdy, masakrycznie mi puls skacze (chyba z nerwów ;). no i jeden niedzielny kierowca o mało mnie nie wziął na maskę wyjeżdżając z podporządkowanej. na moje kurwy depnął po hamulcach, a ja adrenalinę rozładowałem solidną wiązanka w jego kierunku. ale żeby mnie nie widział abo co - a on mi w oczy przed manewrem, no bezczelny jakiś ;)


Dane wyjazdu:
12.00 km 12.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal

Tatry z Beskidu Niskiego :D

Czwartek, 18 czerwca 2009 · dodano: 18.06.2009 | Komentarze 6

no krew nagła zaleje, pieruny siarczyste, szlag jasny trafi...
karta sd mi padła :( niestety jestem w stanie wskazującym i nie umiem jej podnieść, może jutro coś zdziałam.
a było tak:
cały dzień męczyłem się z finalnymi poprawkami mej pracy i ogarniającą mnie sennością, chyba anemię jakąś mam. koniecznym więc okazało się podniesienie sobie pulsu. jako że nie miałem serca na normalny trening wziąłem od sąsiadko-ciotki górala. ha, nie byle jaki to góral. jeden z pierwszych we wsi, a na pewno pierwszy którego widziałem na oczy. szanownym czytelnikom zapewne jeszcze rowery mtb się nie śniły, kiedy ów został złożony. wtedy że tak po młodzieżowemu się wyrażę: wigry 3 & jubilat rulezzzz ;) ów góral co prawda ciężki, na kompletnym osprzęcie shimano 200 GS jest. niby nic ale jeździ lepiej niż makrokesze :D
no i postanowiłem sobie okrążyć Bartnią Górę (630m - wiem, nie powala, ale zmęczyć się można) więc w Bielance w górę. po drodze przerwa na pogawędke z człowiekiem pracującym przy sianie. nad Bielanką mym wadliwym oczom ukazały się w swej najwyższej okazałości (grupa Łomnicy i Gerlachj) Tatry. oczywiście zrobiłem zdjęcia, plus widoki na bn przy zachodzie, a teraz się okazało że mi karta sd padła ;( noż normalnie masakra, pierwszy raz coś tak okropnego mnie wzięło i dotkło. jak podniosę te zdjęcia to jeszcze wrzucę. wyjeżdżając przmkła mi myśl czy aby tatruff nie obacę, ale częściowo chmury i zachód słońca przegoniły szybko ową myśl.
w sumie miałem nadzieję jakąś zwierzynę zobaczyć - niestety na pocieszenie zostały tylko Tatry (odległość w linii prostej 80km). co do zwierzyny to tylko słyszałem kolejno: żabanta, dziki oraz najprawdopodobniej łanię. dzików nie szukałem bowiem zostałem ostrzeżony wcześniej o starej z młodymi, więc jak tylko słyszałem starałem się nie wchodzić w drogę. potem dobiłem do zielonego szlaku i przez błota zjazd na przełęcz żdżar. niestety w jednym newralgicznym momencie musiałem się podeprzeć nogą w kałuży po kolano - cały urok mtb ;) z przełęczy praktycznie w dół. niestety jako że góral to sztywniak kompletny nie oszczędzałem klocków na zjeździe. na asfaltowej końcówce też nie bo błoto tak mi prało po szyi że aż bolesne to było. w końcu się ubłociłem i mogłem wjechać tam gdzie chcę. to jest ta istotna przewagą mtb nad szosą. a po powrocie wstrzeliłem się na grila, więc dalsza praca nad mgr spełzła na niczym...

[edit]
no i połowicznie udało się odzyskać zdjęcia dzięki Digital Image Recovery, niestety jeśli chodzi o Tatry to te gorsze. w ogóle odzyskało nawet zdjęcia sprzed roku :) zdjęcia w lesie już gorszej jakości bo ciemnawo się robiło.

zachód słońca w beskidzie niskim © mateo


tu już wprawne oko zauważy Tatry:
droga gminna ;) © mateo


tu już trochę łatwiej:
Tatry widoczne z Beskidu Niskiego © mateo


błoto w beskidzie niskim nie wysycha nigdy ;)
zdradliwe kałuże © mateo


przełęcz żdżar:
przełęcz Żdżar © mateo


pierwszy góral we wsi ;)
góral rówieśnik ;) © mateo


i droga do domu odtąd już coraz bardziej w dół, na bujanym choć z przodu mtb pewnie z 50kmph można lecieć:
leśna droga © mateo


Dane wyjazdu:
52.60 km 0.00 km teren
01:58 h 26.75 km/h:
Maks. pr.:63.58 km/h
Temperatura:
HR max:181 ( 90%)
HR avg:153 ( 76%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: kcal

wiej wietrze wiej...

Środa, 17 czerwca 2009 · dodano: 17.06.2009 | Komentarze 2

ale nie biednemu w oczy!
chciałem się przewietrzyć, ale nie aż tak. żeby z magury dokręcając nie osiągnąć 60kmph to musi swoje wiać.
miało być w miarę bez aut, bez kilku podjazdów i szybko, więc pojechałem w kierunku granicy. za magurą mijali mnie praktycznie tylko ostatni słowacy wracający z zakupów, więc było prawie pusto. wiatr z powrotem okrutny, jako że jest bardziej w dół to istotnie wpłynął na średnią. nie pamiętam ostatnio żebym jechał przy bezwietrznej pogodzie. jazda bez historii - nikt mnie nie chciał zabić samochodem, samemu tez sobie krzywdy nie zrobiłem. choć generalnie jechało się strasznie - jakbym zamiast przepony miał deskę. poza tym dość twardo jechałem - chciałem trochę dociążyć lewą nogą, bo po obejrzeniu zdjęcia (X) stwierdziłem że już mogę sobie pozwolić na normalne obciążenie (oczywiście lekarza zapomniałem się spytać).
no i chyba jednak w końcu zdecyduję się na ogolenie nóg. tyle lat 'kariery' przetrwałem, ale skoro i tak ogolą mi jedną nogę w szpitalu to trza by i drugą - co to za yeti z jedną nogą owłosioną a drugą nie. lepiej już będzie wyglądało ogolone ;) bo niestety szykuje się ponowne (i nie ostatnie) krojenie mnie. chcą wykręcić jedną śrubkę i uwolnić moje biedne ścięgno. i tak się wybroniłem obroną bo pewnie jutro wylądowałbym w szpitalu. a tak wyląduję za miesiąc. czyli wymarzone wakacje się szykują...
a teraz trzeba się wziąć za ostatnie poprawki i w spokoju wysłuchać ossobliwości muzycznych. choć jedno jasne pełne tak rozleniwia i usypia ;)


Dane wyjazdu:
107.19 km 0.00 km teren
04:00 h 26.80 km/h:
Maks. pr.:62.47 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 91%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bardejov a tmave pivo :D

Niedziela, 14 czerwca 2009 · dodano: 14.06.2009 | Komentarze 5

jako że ma luba z pilotażu po sudetach i pradze nie przywiozła mi tmavego piva, więc musiałem wziąć sprawy w swoje ręce i poradzić sobie samemu ;)
wybór mógł być tylko jeden - odwiedzić moje ulubione słowackie miasto czyli Bardejów. szybka kalkulacja - ok 100km, jako że setka z hakiem już pękła to powinienem dać radę.

zaczęło się przyjemnie - mocny wiatr zachodnio-północny cały czas pomagał mi w jeździe, więc pod magurę dojechałem w miarę szybko. wcześniej minąłem pociąg - nasze chłopaki zjeżdżały z góry goniąc cygankowa, który pewnie jak zwykle na szczycie nie czekał. niestety chyba za wcześnie jeszcze by z nimi jeździć, nie to zdrowie :)
po chwili moim oczom ukazał się obiekt podświadomego strachu. podjazd który nie wybacza błędów. szybko zaczniesz - szybko skończysz (się). oto i on:
no to się zaczyna... © mateo


mimo obaw pojechałem szybko (tzn niewiele gorzej od najgorszego zanotowanego czasu podjazdu) będąc świadkiem tragicznego wydarzenia. po minięciu serpentyn zjeżdżające auto z góry przejechało przez coś z trzaskiem. początkowo myślałem że to patyk, ale ogrom flaków i krwi na asfalcie uświadomił mi że to coś przed chwilą było żabą. nie zatrzymywałem się jednak na fotkę, coby moje serce bijące blisko 180 pm nie zagłuszyło ośrodka słuchu, co przy dokumentowaniu tragedii małej żabki z dużymi flakami mogłoby sprawić, że podzieliłbym jej marny los. wziąłem się więc za swój marny los i pomknąłem dalej (heh, może jednak lepiej pasuje: ledwo się potoczyłem). na szczycie chwila oddechu i pogawędki z dwoma seniorami na szosach z gorlic - jakieś nowe twarze. a w perspektywie:
teraz w dół :) © mateo


po kilku serpentynach i w sumie wolnym zjeździe mknąłem już po długiej prostej (patrz ostatnie zdjęcie w drugą stronę) naprawdę szybko pchany mocnym wiatrem wiatrem. dookoła cisza, spokój, sielanka jednym słowem. ruch znikomy więc mogłem rozglądać się dookoła. tu widok znad gładyszowa na rotundę i kozie żebro:
beskidzko-niskie krajobrazy © mateo

dalej już poszło szybko, w koniecznej zatrzymałem się jeszcze na moment coby uwiecznić jedną z najbrzydszych cerkwi Łemkowszczyzny, przez co ją bardzo lubię:
najbrzydsza cerkiew Łemkowszczyzny © mateo

stamtąd na granicę jest już rzut beretem, więc wykonałem ów rzut i zrobiłem przerwę na prawdziwie kolarski posiłek: zczerniały banan (takie mają najwięcej cukrów). konsmując ów zamorski owoc dokonałem przeglądu opustoszałych budynków. powoli zaczynają niszczeć, dobrze by było gdyby ktoś coś z nimi zrobił. chwila zadumania, pamiętam jak kiedyś tu było szczere pole i zardzewiały szlaban, potem automatycznie podnoszone szlabany i sygnalizacje świetlne, a teraz po terminalu hula sobie wiatr.
opustoszała granica © mateo


nieszczejące budynki celników © mateo


a w tej budce oddawało się paszporty:
pasova kontrola © mateo


koniec wspomnień, trzeba było w dalszą drogę. najpierw pierwsze spojrzenie wgłąb kraju naszych południowych braci:
tak zaczyna się Słowacja © mateo


i jazda. ech, co to była za jazda. do Bardejova z granicy jest mniej lub więcej w dół. dodając do tego sprzyjający wiatr, piękne widoki, minimalną ilość aut, dobry asfalt (poza największym zjazdem spod granicy) mamy wynik: czysta przyjemność jazdy. to co sprawia że ludzie jednak czasem jeżdżą na szosie :) nie zerknąłem na zegarek, ale przypuszczam, że te 20km do miasta pokonałem ze średnią grubo ponad 40kmph. po drodze minąłęm slumsy cygańskie, dziś jakieś spokojne i bez przygód pojawiłem się na rynku. ale ten rynek to aż napiszę przez duże R: pojawiłem się na Rynku. wiedz internauto, że Bardejov i jego stare miasto zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. a na Rynku (za wikipedią):
- kościół (bazylika mniejsza) pw. św. Idziego (dom sv. Egidia) z XIV w., rozbudowany w połowie XV w, w środku znajduje się klikanście gotyckich ołtarzy,
- całość gotyckich (z wpływami renesansowymi) kamienic otaczających rynek,
- nietknięty późnogotycko-wczesnorenesansowy ratusz z 1505-1511, najstarszy renesansowy zabytek Słowacji; obecnie mieszczą się w nim Muzeum Szaryskie i Muzeum Historii Bardejova,
zaś wokoło:
najlepiej zachowane na Słowacji mury obronne z XIV-XVI w. z dwiema bramami, basztami i barbakanem.
cud miód i malina :)
ale żeby to ogarnąć musiałem zlokalizować wolną ławeczkę. wszystkie w cieniu były pozajmowane, ale jedna wolna:
pod domem polsko-słowackim © mateo


jej kolor jest nieprzypadkowy - znajduje się pod domem polsko-słowackim w Bardejovie. a teraz do rzeczy:
bardejovskie gotyckie kamieniczki © mateo


bardejovskie kamieniczki © mateo


najstarsza kamienica w bardejowie © mateo


katedra pw św Idziego i gotycki ratusz © mateo


bardejovskie uliczki © mateo


berdejowskie mury obronne © mateo


baszta © mateo


fajnie się siedziało, ale stwierdziłem że jak tu wypiję piwo to już nie wrócę :)
więc po obejściu starego miasta trzeba było wsiąść na rower i targać pod granicę: pod górę i pod wiatr. nawet nie było tak źle, ogólnie krajobraz i małą ruchliwość drogi sprzyjały jej bezbolesnemu pokonaniu.
tereny przygraniczne zamieszkane są przez mniejszość etniczną - Rusinów. tak jak z naszej strony przez Łemków. z tamtej strony granicy są dwujęzyczne nazwy i nikogo nie gryzą, natomiast u nas są burze i awantury. ach cała Polska. jak się z niej wyprowadzę to na Słowację albo do Norwegii :)
dwujęzyczne tablice miejscowości © mateo


zza Becherova już tylko w górę pod granicę, nad którą dominuje Jaworzyna Konieczniańska (881m). najpierw łagodnie i gładko:
już widać główny grzbiet Karpat :) © mateo


a po chwili już trochę gorzej:
ultimo kilometro © mateo


w międzyczasie jeszcze rzut oka za siebie na Stebnicką Magurę(899m):
ostatni słowacki krajobraz © mateo


i po chwili upragniona granica :) a na niej oczywiście specjalnie dla nas:
słowacki przybytek dla Polaków © mateo


obok jest jeszcze jeden. jako że jewro mocne to trochę im ruch spadł, ale jeszcze się trzymają. w końcu wybór mają niezły. w środku praktycznie sam alkohol i trochę słodyczy. choć teraz pewnie i to kupują u nas :)
cóż było robić, po tylu km nie mogłem sobie odmówić tmavego sariska ryzkująć jazdę po spożyciu i powiększenie statystyk policyjnych rubryka: pijani rowerzyści. zabijcie mnie ale musiałem:
tmavy saris :D © mateo


zaś tu konkurencja, za jasnym nie przepadam, za gorzki:
zlaty bazant © mateo


wysupłałem z moich drobiazgów jeszcze jewro jedno i 10 centów (za piwo 3,42 w pln, ej draho) zakupując na obiad czekoladę forte którą opierdzieliłem z miejsca. no cóż, to było mojego drugie danie, choć w sumie się nie komponowało z pierwszym ;) po konsumpcji nadszedł czas na powrót do ojczyzny:
tu zaczyna się Polska © mateo


jak się okazało wypite piwo wpłynęło na mój puls, który się trochę był podniósł. a może to ze zmęczenia? ;) jednak po paru kilometrach musiałem oddać trochę tmavego sarisa wzbogacając ubogie w azot siedlisko LG (co się czyta lasu górskiego). w gładyszowie musiałem się jeszcze zatrzymać uzupełnić bidon. padło na tymbarka, który nie zawiódł. jako że teraz czekała mnie znów magura, mą zasoloną twarz rozświetlił uśmiech gdy tylko otworzyłem butelki: koniec narzekania (naprawdę nie narzekałem) i nie daj się. nie dałem się. do domu już prosta droga :)
a teraz prosto do domu... © mateo


Dane wyjazdu:
135.81 km 0.00 km teren
05:55 h 22.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 91%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

masochizm w czystej postaci

Czwartek, 11 czerwca 2009 · dodano: 11.06.2009 | Komentarze 4

jak w tytule. nierozsądne czyny wymagają nierozsądnych ludzi, czyli odpowiedni kandydat ze mnie :)
nie wiem czemu, ale przez 5 lat studiów nie wpadłem na pomysł aby z krk wrócić do domu rowerem. więc na 6-tym roku postanowiłem to naprawić :)

a oto czemu ten czyn był nierozsądny:
- 8h snu w ciągu ostatnich blisko 60h
- ważący kilkanaście kg plecak trekkingowy na plecach (btw zakup mojego życia ;)
- wyjazd o 18ej, pierwszy posiłek dnia o 17ej, dzień wcześniej podobnie
- długi weekend - wyjazd z krk i moja trasa pokrywająca się z jednym ze strumieni wypływających z krk aut
- last but not least: największy dystans w tym sezonie: 56km, przejechanych jakieś 700km, brak normalnego wysiłku fizycznego.
dodatkowo chcąc wybrać w miarę płaską trasę wybrałem chyba najbardziej górzystą. to wszystko wróżyło walkę o przetrwanie.

trasa: krk-łapanów-tymowa-ciężkowice-gorlice-dom.
zaczęło się strasznie. wyjazd z krk był horrorem, z uwagi na ogromny ruch i moją małą zwrotność i widoczność ograniczoną 75 litrowym plecakiem. jakoś dojechałem do wieliczki, później było nieznacznie lepiej. duże korki w wieliczce, gdowie, łapanowie zdecydowanie wpłynęły na moją prędkość średnią, tym bardziej że średnio co 3cie auto dojeżdżało do krawężnika.
nie wiem czemu, ale miałem tą trasę zakodowaną jako pagórkowatą (może z faktu że dotychczas pokonywałem ją wyłącznie autem). stąd moje zdziwienie wywoływały charakterystyczne znaki z dopiskiem pod spodem: 10%, 9%, 8% spotykane co kilka km. już po pierwszych pagórkach umierałem mając na liczniku zaledwie 30km. nie zdawałem sobie sprawy jaką różnicę czyni wyładowany plecak. wtedy zwątpiłem w to że dotrę do celu. na tych stromszych podjazdach musiałem się zatrzymywać coby dać odpocząć plecom. z kolei zjazdy jechałem bardzo ostrożnie bo nie mam wprawy w operowaniu zestawem dochodzącym prawie do 100kg, a i klocki podtyrane :) po 40km wizyta w sklepie po kalorie i płyny. po 60km troszkę się rozkręciłem, było kawałek po płaskim i tam samo jechało. gdzieś w zakliczynie uwierzyłem że dojadę, choć ostatni podjazd - zborowicka góra zaczął w moich myślach urastać do niebotycznych rozmiarów. po zebraniu sił w skamieniałym mieście wyjechałem bez zatrzymywania, ale na szczycie musiałem już dać odetchnąć plecom. pokonując ten podjazd byłem prawie w domu - reszta w dół lub po płaskim z małymi hopkami. mimo tego ostatnie 20km było już męczarnią. najmniejsze skoble pokonywałem zakładając ostatnią deskę ratunku czyli 42 x 23 (bardziej kłoda niż deska). w domu bylem kilkanaście minut po północy.

refleksje i obserwacje:
-spotkałem ponad setkę (!) rowerzystów. wszyscy jednak bez wyjątku siedzieli w samochodach wioząc rowery na dachu.

-na tak olbrzymia ilość aut żadnej sytuacji zagrażającej zdrowiu memu bądź życiu. sytuacja niespotykana, oby tak dalej! może dlatego że to nie byli niedzielni tylko środowi kierowcy ;) albo plecak budził respekt, sam nie wiem..

-komfortowa jazda po zmroku - czołówka z przodu, z tyłu, paski odblaskowe zamocowane na plecak sprawiały że kierowcy wyprzedzali mnie całkiem drugim pasem. w dzień jest to rzadko praktykowane. chyba się przerzucę na jazdy nocne :)

-kilometry uciekały straszliwie wolno. często wydawało mi się że przejechałem z 5km, a tu się okazywało że zaledwie 1km (!). chyba za dużo jeżdżę ostatnio autem ;)

-zdjęcia. nie zatrzymywałem się specjalnie, bo bałem się że po dłuższym postoju już nie ruszę. dlatego nie utrwaliłem fajnego zachodu ani podświetlonych zabytkowych kościółków.

-śpiewając grabowskiego: 'jest dobrze, jest dobrze, ale wcale nie jest źle' :)
imagis czeka, nie w tym roku, ale może w przyszłym :)

chyba tyle. jedyne zdjęcia z trasy:

podjazd pod Leszczynę © mateo


pogórza i beskidy © mateo


Dane wyjazdu:
31.16 km 0.00 km teren
01:10 h 26.71 km/h:
Maks. pr.:40.89 km/h
Temperatura:
HR max:187 ( 93%)
HR avg:155 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

uspokojenie

Wtorek, 9 czerwca 2009 · dodano: 11.06.2009 | Komentarze 0

prace nad pracą dobiegają końca w wielkim stresie, a stres u mnie owocuje wyraźnie podniesionym tętnem. jak wsiadłem na rower to się przeraziłem wskazaniami pulsometra. do tego gorąco i duchota. ledwo oddychałem. a puls szalał choć ja czułem się dobrze. masakra jakaś.
przy torze chwila przerwy na uspokojenie, bo cały czas byłem wyraźnie poddenerwowany. zwykle jazda w trupa jest na to doskonałym panaceum, ale w związku z planem na kolejny dzień oszczędzałem się.
znad autostrady jak zwykle wyłaniały się efektowne chmury. niestety brak aparatu uniemożliwił mi utrwalenie gry świateł zachodzącego słońca wśród potężnych chmur.


Dane wyjazdu:
20.17 km 0.00 km teren
00:44 h 27.50 km/h:
Maks. pr.:44.39 km/h
Temperatura:
HR max:166 ( 83%)
HR avg:150 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

jeździec nocy

Niedziela, 7 czerwca 2009 · dodano: 11.06.2009 | Komentarze 0

sama przyjemność, tak wyjechać o 23ej na rundkę w stronę toru kajakowego :)
zero przechodniów, rolkarzy, rowerzystów, się człowiek nie denerwuje i nie myśli za innych. adrenalina skacze tylko gdy kot przemknie przed kołem, jakieś ślepia zaświecą i znikną w ciemności czy coś grubszego zerwie się w krzakach.
a jazda w miarę spokojna.
zdjęcia nie wrzucam, choć wziąłem aparat to wywalczyć nim coś przyzwoitego w nocy jest niezmiernie ciężko. nie miałem czasu się bawić i bielany nie wyszły na tyle coby się tym pochwalić.


Dane wyjazdu:
30.49 km 0.00 km teren
01:06 h 27.72 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:
HR max:177 ( 88%)
HR avg:155 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

krakowski spleen

Piątek, 5 czerwca 2009 · dodano: 05.06.2009 | Komentarze 2

<em>Chmury wiszą nad miastem, ciemno i wstać nie mogę
Naciągam głębiej kołdrę, znikam, kulę się w sobie
Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach
Ptak smętnie siedzi na drzewie, leniwie pióra wygładza

Poranek przechodzi w południe, bezwładnie mijają godziny
Czasem zabrzęczy mucha w sidłach pajęczyny
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Ulice mgłami spowite, toną w ślepych kałużach
(Przez okno patrzę znużony, ze złością myślę o burzy ;)
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy naraz
Ze słońcem twarzą w twarz</em>

no i doczekałem się :)
wiatr co prawda rozgonił ciemne skłębione zasłony, ale z początku było tak zimno że przez pierwsze 10 min o mało nie pokruszyłem zembuff :)
dopiero dziś zobaczyłem pierwszy raz na żywo bikeholika siedząc nad wisłą z żubrem. jednak faktycznie zielonych więcej na mieście widać.

a co do żubra. noż normalnie niemiłosiernie wkurwia mnie fakt, iż kulturalny człowiek chcąc wypić kulturalnie z drugim kulturalnym człekiem piwo nad wisłą musi się czaić jak czajnik. potem pojedzie taki zahukany człek do salonik czy wiednia i wali browca z gazety jak menel (heh miałem takiego we wiedniu, nie chciał mi uwierzyć że wolno normalnie publicznie i nie zrezygnował z gazety). a u nas człowiekowi adrenalina skacze jak podjeżdża jakiś wóz. w ogóle co to jest patrol szkolny, siły specjalne straży miejskiej czy co??

a te poranki coś za bezwładnie przechodzą mi w pólnoc... jak tak dalej pójdzie i się nie wyrobie to będę miał krakowski splin że hej...

no a piosenka zajebistość sama w sobie. klasyka po prostu. coby zilustrować rzeczone zasłony sanset z Lubania:

"ciemne skłębione zasłony" © mateo


46:24/20:00/0:00


Dane wyjazdu:
24.60 km 0.00 km teren
00:54 h 27.33 km/h:
Maks. pr.:39.62 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 91%)
HR avg:156 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

ironia deszczu

Czwartek, 4 czerwca 2009 · dodano: 04.06.2009 | Komentarze 0

no cóż, znów jazda na pograniczu deszczu, i choć uciekałem szybciej (183), tym razem to jednak chmura znad autostrady wygrała. ale deszczyk był fajny, taki rzęsisty, prawie ciepły i przy działającym słońcu. a na dębnikach sucho i nawet rower zdążył wysechnąć. z powrotem wracałem z bajkerem na mtb urozmaicając jazdę w deszczu pogawędką. odległość co prawda śmieszna, ale spokojnie, ten się śmieje kto się śmieje ostatni ;)

a wcześniej, ale to poza statystykami - extremalna odmiana kolarstwa szosowego czyli jazda na wydział zdezelowanym góralem alejami pomiędzy pasem dla autobusów a normalnym z prędkością samochodów. tylko ciężarówki mnie denerwowały, których to kierowcy permanentnie zapominali o przyczepach spychając mnie na taksówki i busy. poza tym nikt nie chciał mnie zabić ani przyprawić o kalectwo (sic! przecam się przyprawił sam, więc słowo przyprawić nie na miejscu). a na uczelni walka z dziekanatem i biurokracją prawie w 100% zakończona sukcesem. no i paru spotkanych kolegów z roku (po urlopie tak jak ja) mnie wcale nie zmotywowało - okazuje się że w porównaniu do mnie oni są daleko w dupie (co wprowadziło niepotrzebne rozluźnienie skutkujące poznawaniem natenczas tu i ówdzie smaku browaru z Łomży). a powrót tradycyjnie razem z deszczem (wtedy prawie wygrałem).

a zdjęcie na dziś (jako że dalej jestem pozbawiony aparata więc sięgam do archiwum mego) kojarzące się z dzisiejszą pogodą - było i słońce i deszcz:

vf Parangul Mare © mateo


i.w. 35:38/18:03/2:01


Dane wyjazdu:
29.96 km 0.00 km teren
01:10 h 25.68 km/h:
Maks. pr.:43.23 km/h
Temperatura:
HR max:171 ( 85%)
HR avg:156 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

urwanie łba

Środa, 3 czerwca 2009 · dodano: 03.06.2009 | Komentarze 2

...i to nie tylko na rowerze. najchętniej to bym go przeszczepił, może znalazłbym dawce z veną do pisania mgr i mniejszym życiowym pechem.
a dziś spokojnie, bez historii wręcz, czego się nie da powiedzieć o wietrze. jakoś tak koło południa więc pusto, ale przez ten cholerny wiatr średnia jak po górach. ej, nieciekawe życie mają kieleccy bajkerzy, wolę góry ;)

a zdjęcie dzisiejszego dnia takie, jako że trybem życia ostatnio się znacznie do niego zbliżyłem:
(nawet wchłaniam owady jako i on, gdy tylko za późno wyjadę na małą pętelkę)

ja sem netoperek :) © mateo


inf. własna: 44:01/28:02/0:00